Niesztampowy pomysł na imprezę integracyjną!
Andrzej Knapczyk-Duch
ANDRZEJ KNAPCZYK – DUCH, CICHE WIELKIE I GĘŚLIKI PO ZBÓJNIKU MATEI
ANDRZEJ KNAPCZYK – DUCH (1886 - 1946). Urodził się 31 stycznia 1886r. w Cichem Wielkim (powiat Nowy Targ), jako syn Józefa i Anny Knapczyk z domu Tyrała. Rodzice byli jak na ówczesne czasy "grubymi gazdami" posiadali własne polany w Tatrach na których to kształtował się kulturowo pasterski charakter rodziny. W rodzime tej pielęgnowano muzykę i śpiew góralski, który z biegiem czasu wyodrębnił się swoistym stylem charakterystycznym dla rodziny Knapczyków do których za przyczyną Jędrzeja Knapczyka - dziadka, przylgnął przydomek "Duch". Jak to się stało ? Jednego razu bawiąc się u dziedzica we dworze dzianiszańskim założył się z dziedzicem, że wyjdzie z izby dworskiej i nie wchodząc ani drzwiami, ani oknem zjawi się z powrotem w izbie. Dziedzic zakład przyjął, a Jędrzej zrobił jak powiedział. Ku ogromnemu zdziwieniu i przerażeniu po pewnym czasie uchyliły się drzwiczki od dużego pieca z którego na środek izby wyczołgała się postać. Był to Jędrzej Knapczyk. Dziedzic miał krzyknąć: "Tego mógł dokonać tylko duch!". I tak już zostało.
Muzyczna tradycja sięga czasów pradziadka Andrzeja, kontynuowana przez dziadka, ojca i wreszcie przez brata oraz Jędrusia, który mając cztery lata zaczął grać na małych gęślikach. Mając już pięć lat zagrał z ojcem na weselu w niedalekim sąsiedztwie. Mały Jędruś zachwycał wszystkich ogromnymi zdolnościami, to też sposobności do ich prezentowania było dużo. Szczęśliwe dzieciństwo nie trwało długo, gdyż mając 6 lat uległ groźnemu wypadkowi w wyniku którego do końca życia przyszło mu być kaleką (prawie usztywniona noga w kolanie). Po leczeniu szpitalnym rozpoczyna edukację w Szkole Ludowej w Nowym Targu. Po jej ukończeniu kontynuuje dalej naukę w Gimnazjum św. Jacka.
W 1906r. wstępuje do Seminarium Nauczycielskiego w Cieszynie, gdzie kończy pierwszy i drugi kurs. Trzeci i czwarty oraz egzamin dojrzałości składa w Gimnazjum w Kętach. Przez cały czas nie rozstaje się z gęślami po zbójniku Mateji, które były przechowywane w rodzinie Duchów jako cenny skarb rodzinny. Jak gdyby z czarodziejską mocą wydobywa Jędruś z tego niepozornego instrumentu najpiękniejsze nuty opiewające wspaniały i zaczarowany świat zbójników, baców, juhasów i miłości pięknej chociaż surowej - zrodzonej wśród grani, przy szałaśnianej watrze.
Po zdaniu egzaminu dojrzałości rozpoczyna pracę jako nauczyciel w 2-klasowej Szkole Ludowej w Radziechowych koło Żywca, gdzie pracował 7 lat. W kwietniu 1918r. musi jednak uciekać przed grożącym mu wyrokiem śmierci ze strony władz austriackich. Przez rok ukrywa się w Cichem i Tatrach. W 1919r. podejmuje pracę w 1-klasowej Szkole Powszechnej w Murzasichlu gdzie pracuje przez 2 lata. W 1921 r. obejmuje posadę kierownika jednoklasowej Szkoły Powszechnej w Międzyczerwiennem obecnie Czerwienne. Tu pracuje przez 22 lata. W 1943r. władze niemieckie za odmowę uświetnienia muzyką góralską przyjazdu Himmlera i Gubernatora Franka do Zakopanego wyrzucają Knapczyka - Ducha z posady, bez jakiegokolwiek zabezpieczenia materialnego.
Słynną muzykę Duchów Andrzej Knapczyk - Duch tworzy wraz z bratem Józefem Knapczykiem - Duchem i Zygmuntem Miętusem w którym to składzie grali od lat dziecięcych. W późniejszych latach z Duchami grali: Zygmunt Konopka z Ratułowa, bracia Jarząbki - Chrapki z Czerwiennego i Andrzej Magdziak ze Skrzypnego. Muzyka Duchów ogrywała wszystkie ważniejsze imprezy na Podhalu, oraz jako jedna z pierwszych prezentowała podhalańską kulturę na występach w Warszawie, Lwowie, Poznaniu, Krakowie. Od wybuchu wojny Andrzej Knapczyk Duch nie zagrał już publicznie ani razu. W zapomnieniu, prawie w nędzy przez dwa lata przykuty chorobą do łóżka zmarł 16 lipca 1946r. w rodzinnym Domie w Cichem Wielkim.
Czcząc pamięć po nim od 1981r. w Czarnym Dunajcu spotykają się muzykanci, śpiewacy aby dać wyraz temu, że ani śmierć, ani czas nie zniweczy muzyki i pieśni zrodzonej z wielkiego szacunku i miłości do Skalnej Ziemi Podhalańskiej.
OSTATNI MOHIKANIN – CZYLI ZBÓJNIK WOJTEK MATEJA
Łzy się leją Matejowi,
Ostatniemu zbójnikowi
Hej Bartusiu, twoje gęśle
znajom moje siumne chody Moje myśli…
Jestem sobie Zbójnik z Tater
Nadzwyczajny ze mnie chwat.
Góry siostry mi, a wiater,
wicher halny to mój brat.
Epoka zbójnicka nie skończyła się tak znowu dawno, niektórzy ludzie jeszcze w 1934r. rozmawiali z ostatnim zbójnikiem na Podhalu z Andrzejem Mateją z Kościelisk, wtedy z 80 letnim starcem. Jalu Kurek w swojej „Księdze Tatr” nadał mu błędne imię Wojtka. Wspominał o Wojtku Matei m.in. ks. Józef Stolarczyk, w Kronice parafii zakopiańskiej (1848 – 1890). Sporo informacji o tym zbójniku możemy wyczytać również w książce Walerego Eliasza Radzikowskiego „Szkice z podróży w Tatry”. O Wojtku Matei pisał również August Wrześniowski, Stanisław Witkiewicz, który uwiecznił go też w rysunki razem z ks. Stolarczykiem. Adam Pach traktuje postać zbójnika z należytą powagą i szacun¬kiem. W pochodzącym z początku 50. lat wierszu pt. Śmierć Bartusia Obrochty przywołuje on postać Wojciecha Matei, który obok Sabały, Chałubińskiego i Szymanowskiego zasila orszak znaczących postaci góralskiego świata, towarzyszący słynnemu muzykantowi w przejściu na drugą stronę życia. I choć Mateja nadal jest pod czujnym okiem ziandarów, nie brak dla niego miejsca w góralskim niebie. Do ostatnich zbójników podhalańskich należy Wojtek Mateja z Zakopanego. Żył w połowie XIX wieku. Pochodził ze słynnego rodu zbójnickiego Matejów. Stary Andrzej Mateja miał aż siedmiu synów. Razem było ich ośmiu i wszyscy skończyli w wiśniowieckim więzieniu. Najdłużej z podhalańskich zbójników trwał Jasiek Mateja. Ujęto go kilkadziesiąt lat temu gdzieś pod Gubałówką po długiej wędrówce po obcych stronach. Ponoć rodzina Matejów nocami czyniła wyprawy na bogatych handlarzy, karczmarzy, zwłaszcza na Węgrzech. Największym, najsprytniejszym, najzawziętszym, najzuchwalszym zbójem był Wojtek Mateja. Był wysoki, tęgi, piękny, bardzo towarzyski i hojny. Wojtek Mateja był ponoć niezmiernie silnym i dobrze zbudowanym mężczyzną. Włosy miał ciemne, postawę sympatyczną, rysy twarzy bardzo kształtne, jakby antykowe greckie, spojrzenie pewne, a ubrany był po góralsku w świątecznym stroju. W karczmie, kiedy był ludzi częstował, pił każdy za jego pieniądze. Straszny był tylko, kiedy mu kto u jego kochanki, Kacki, w drogę wchodził. W chałupie wystawionej dla niej, gdzieś niedaleko Strążysk pod Reglami, krew się nieraz o to przelała.
Zbójnik Wojtek Mateja rzekomo handlarz, właściwie rabuś, miał szumną naturę, za nic mu było ugościć wódką wszystkich chłopów zebranych w karczmie, co nie przeszkadzało, że któremuś z nich ukradł później coś z komory. Całymi dniami nie było go w domu, przepadał na pół miesiąca, wracał na gospodarstwo., a potem dowiadywano się, że w okolicy Babiej Góry splądrowano plebanię. Jego chata stała przy ujściu Doliny Strążyskiej. Mateja z początku dochowywał wiary tradycjom zbójników tatrzańskich. Odwiedzał hale i wybierał daninę w serkach i baranach, nachodził leśnych i karczmarzy, lecz stopniowo coraz bardziej dziczał. Zaczął napadać księży, co u zbójników zawsze było zbrodnią, a nawet w Chochołowie zrabował pieniądze na kościół złożone. Tak więc ostatecznie stał się rozbójnikiem w całym znaczeniu tego wyrazu. Rozbój mało wpłynął na powiększenie majątku Matei (według gramatyki góralskiej, Matejego), który większą część zdobyczy wydawał na fetowanie przyjaciół. Wojtek Mateja w podhalańskiej tradycji ludowej jest oceniany i dobrze i źle. Miał on w swoim życiu zbójnickim zarówno okres prawego, „honornego” postępowania, jak i czyn, który padł cieniem na jego dobrą sławę. Takie o nim chodziły Godki: „ Z pierwotku beł zbójnik jak się patrzy – kradł na Luptowie, ludzi częstował, radzi go widzieli, ale pote się zeźlił, zdziczał, pana Boga nie sanował, toz to mu na koniec źle wysło i marnie zginon” Ponoć napadał również na parafie. Wydały go ostatecznie w ręce władzy srebrne łyżeczki skradzione ponoć u księdza w Zarze, które służąca księdza zakopiańskiego miała poznać. Często w materiałach sądowych i folklorze słownym pojawia się motyw muzykanta zabranego siłą przez zbójników w góry i zmuszonego do towarzyszenia im. W taki właśnie sposób trafił do zbójeckiej kompanii znany muzyk góralski Bartuś Obrochta, którego jako młodego chłopca zabrał z hali siłą zbójnik Mateja, urzeczony jego grą, i przez rok kazał sobie towarzyszyć. O porwaniu ze wsi dudziarza przez zbójników wspomina też Wincenty Pol. Ponoć Bartuś Obrochta grał zbójnikowi Matei przy niewielkim szałasie na hali w Białem lub na Hali Miętusiej żeby się staremu nie cniło…
Za noze, chłopcy, za noze, bo moje serce niy moze, niy moze dłuzyj wytrzymaj, muse jo bitke zacynaj. A jak jo zacne od ściany to bedzie któryś zadźgany, a jak jo zacne od piecka to bedzie panom uciecka
Wojtek Mateja miał swoją frajerkę Kackę (Katarzynę) od Toporów. Wojtek ponoć nie miał ślubu kościelnego z Kacką, co bardzo nie podobało się plebankowi zakopiańskiemu księdzu Stolarczykowi. Choć jak mówili wtajemniczeni, pobrał się z nią pod figurką. Odmówili pacierz we dwoje, przeżegnali się, pocałowali krucyfiks na figurce i ceremonię zakończyli. Mówiono, że dlatego nie wziął ślubu w kościele, bo przed ślubem obowiązywała spowiedź u plebana, do której oboje narzeczeni nie mieli ochoty. Bardzo się to Plebankowi nie podobało, ale cóż miał na to poradzić. Ciekawostką jest, że kiedyś przymaszerowało 10 żandarmów, którzy otoczyli obejście TOPORÓW, gdzie mieszkała Kacka, robili rewizje. Ale Wojtka nie znaleźli, bo z samego rana uciekł w pola, gdy tylko zasygnalizowano oddział idący z Olczy. Żandarmi bili przy przesłuchaniu Kacke i Wojtkowego ojca, strzelali na postrach, ale niczego się nie dowiedzieli o Wojtku. Za zbójnickie pieniądze miała powstać chałupa dla lubaski zbójnickiej Kacki na Rzycańskim pod lasem, niedaleko potoku. Budował ją dla Kacki Raj. Pewnego razu Mateja przyszedł na halę, na której bacował Zakopianin z Hramcówek, i począł wybadywać bacę, czy nie zna takiego miejsca, w którym się łączą trzy potoki? Baca domyślając się, że Mateja szuka zbójeckich pieniędzy, zaparł się, że podobnego miejsca wcale nie zna, ale po odejściu rozbójnika począł sam szukać i rzeczywiście we wskazanym miejscu znalazł zakopane dukaty. Ze swej strony Mateja odszukał to samo miejsce, a widząc poruszoną ziemię, domyślił się, że baca zabrał pieniądze. Poszedł tedy do niego, ale baca zaparł się znalezienia pieniędzy. Baca powróciwszy z hali chciał dukaty wysuszyć i wystawił je w niecce na słońce. Przechodzący tamtędy Żyd spostrzegł dukaty i dał znać o tym Matei, którego znał jako zbójnika, oraz wiedział, że szuka zbójeckich pieniędzy. Mateja przyszedł upominać się o pieniądze i proponował bacy równy podział dukatów, lecz baca i tym razem wszystkiego się wyparł; po czym Mateja powrócił do domu. Baca wiedząc, że rozbójnik, dla odzyskania pieniędzy napadnie go nocną porą - sypiał z całą rodziną na strychu, wyjąwszy jedną córkę, która sypiała na dole. Mateja wkrótce przybył w towarzystwie przyjaciół, a zastawszy samą tylko dziewczynę, począł ją męczyć, aby mu skarb wydała. Biedna dziewczyna poznawszy Mateję, poczęła go upraszać: Kochany Wojtku! nie męczcie mnie, boja nic nie wiem o waszych dukatach. Mateja widząc, że go poznano, zadusił dziewczynę. Stało się to 1866 r. Tak relacjonował zabójstwo młodej dziewczyny jeden góral z Zakopanego:
„Kośli Stryk Walcák zwerbowáł zbójnika Wojtka Mateje i poseł okraść rodzine na „Polánke” ku „Trójcý” przý Kościeliskiyj w Zákopanem. Chałupa miała dźwierze hrube i zaparcie dobre. Zakiel dobijali sie do dźwierzý, zatela Walcákowie wyskikli na izbe pochować dudki. Dobiyli sie izby, ka spało dziywce sesnástorocnie. Oświycieli po izbie latarniom, jako ze światło przesło po nich, tak óna poznała jednego i zawołała: Stryku! Wte óni miyndzý sobom radziyli: Ty, co mámy robić? Stryk Walcák: Zabij, bo nás wyjawi, bo mnie poznała. Wte Mateja ino ráz na pram ozkwasiył dziywcynciu głowicke ciupagom”.
Ten mord, o którym po dzień dzisiejszy słyszy się od starszych górali, nie miał oczywiście nic wspólnego z prawdziwym zbójnictwem. Zresztą sam Wojciech Mateja pokazał, jak daleko jest zbójowaniu do złotej legendy prawdziwych zbójników, a jak blisko do złodziejstwa i morderstwa. Wkrótce wykryto zbrodnie i Mateję osadzono w więzieniu w Wiśniczu. Opuszczony w wiśnickim więzieniu, po długiej chorobie i nieudanej próbie wydostania się na wolność zbójnik popadł w obłąkanie i zmarł w roku 1875. Obrońcy Matei twierdzą, że to nie on udusił dziewczynę, ale jego brat Józek. Wśród siedmiu utworów opowiadań „Ludzie gór” Tadeusza Malickiego znajdujemy obszerną relację literacką o Wojtku Matei z Polan nie opodal Zakopanego, jednym, z ostatnich zbójców podhalańskich, postaci współczesnej Sabale i ks. Stolarczykowi — dotąd nie utrwalonej na kartach literatury pięknej. Opowiadanie, o którym mowa, osnuł pisarz na popularnych wśród Podhalan przekazach (odnotowanych min. przez Augusta Wrześniowskiego i Kazimierza Tetmajera) o konflikcie „Matejego" z bacą góralskim z Chramcówek, który „podebrał" zbójnikowi zakopiańskiemu ukryte w Tatrach i dla niego przeznaczone „zbójnickie skarby". Utwór Malickiego otwiera ekspozycyjna scena śmierci Franka Budza, zbójnika, w szałasie wolarskim w Wierchcichej. Od niego dowiaduje się Wojtek Mateja o kotliku „z dudkami" schowanym „podle Rusinki, ka sie trzi potocki schodzom". Zbójnik z Polan odwiedza na halach bacę Wojtka Chramiaszka, który „podle Rusinki" wypasał owce, aby przy jego pomocy odszukać zbójnicki schowek. Wojtek mówi o flincie, a myśli o pieniądzach od dłuższego czasu bezskutecznie poszukiwanych, a zwłaszcza o ukrytych w kotliku koralach „jak pięść dziecka wielkich", w które chciałby przystroić swoją kochankę Kackę. Przebiegły baca przejrzał grę zbójnika. Zbył go niczym, a sam, pożerany chęcią wzbogacenia się, długo szukał „zbójeckiego skarbu", by na koniec zabiegi swe uwieńczyć sukcesem. W „dziuplastym smreku" znalazł „talary... turocki... korale. Znalezisko nie przyniosło szczęścia „hrubemu gaździe". Wręcz przeciwnie, doprowadziło do ostrego konfliktu między nim a wywiedzionym w pole zbójnikiem. Ofiarą konfliktu padła Maryśka, córka Chramiaszka, którą Mateja udusił, gdy go rozpoznała podczas nocnych nawiedzin zbójnika w domu rozpaczliwie broniącego skarbów bacy. Przypadkowa w gruncie rzeczy i niepotrzebna śmierć dziewczyny legła posępnym cieniem na raczej nieposzlakowanym dotąd życiu zbójcy zakopiańskiego. Od chłopa,, który stał się „babrosiem”, odwrócili się górale. Mało, pomogli w jego schwytaniu. Wojtka, który przez pewien czas ukrywał się, „wzięto nocą z izby od Kacki i zakutego odstawiono do Sącza". Twardy góral nie reagował na zniewagi i katusze. W obliczu sądu zachowywał pogardliwe milczenie. Odezwał się, gdy przyszło mu bronić przed trybunałem kochankę, i na zakończenie rozprawy, kiedy po ogłoszeniu wyroku: „[...]. na dożywotnie więzienie...", zagadnął: „— Dopytujem sie łaski ik Wielkmoznościów, cy nie mogliby mie obiesic?” Kiedy Kacka – frajerka zmarłego zbójnika otrzymała zawiadomienie z więzienia na Wiśniczu o śmierci męża, Wojtka Matei poszła do proboszcza zakopiańskiego księdza Stolarczyka, aby jej przeczytał treść pisma. Usłyszawszy smutną wiadomość, rozpłakała się, przyniosła reńskiego na mszę żałobną za duszę Wojtka. Ksiądz wziął ponoć reńskiego i wypalił zrozpaczonej kobiecie odpowiednie kazanie, nie omieszkawszy skomentować tej śmierci jako wyraźnej kary bożej za zgorszenie, jakie wywołał zbójnik, żyjąc z Kacką bez ślubu. Ponoć na żałobnej mszy klęczała Kacka podczas całego nabożeństwa, zatopiona w modlitwie, przepraszając Boga za wszystkie Wojtkowe grzechy.
Frajerka zmarłego w Wiśniczu Wojtka Matei - Kacka po śmierci Wojtka urządziła ponoć stypę. Muzykował Bartuś Obrochta z bratem. Był i Sabała, grał na gęślikach i śpiewał, pogwizdywał, wszystko ku uczczeniu nieboszczyka – kamrata zbójnickiego.
Koło słynnej frajerki zbójnickiej Kacki kręciło się wielu gachów, zwłaszcza po jego śmierci. Raz zeszli się we czterech u niej. Przyszło w chałupie do bójki, a kiedy jednego z nich dobijano, inny wołał: „Bij! zabij! ja ci go na funty zapłacę! - Pozostali przy życiu wyprawili sobie ucztę i w dzikim szale tańczyli po trupie pokonanego współzawodnika". Wydarzenie to - podobnie jak wcześniejsze uduszenie przez Wojtka Mateję dziewczyny - wstrząsnęło góralami. Ksiądz Stolarczyk zanotował w swej Kronice parafii zakopiańskiej pod rokiem 1874: „W śmiguczny poniedziałek 6 kw. zeszli się wieczór u tak zwanej Kacki, wdowy po zbójniku, co na Wiśniczu umarł, Wojciechu Matei, na Żywczańskim, zaraz pod lasem, Jan Walczak, tejże stryj ze swoją kochanicą Maryną Jarząbek, Stanisław Sobczak, konkurent do onej wdowy, i Maciej Walczak Nawieś, rywal Staszka Sobczaka. Wszczęła się bitka, w której dwaj pierwsi zamordowali Maćka Nawsia […]”.
Ciekawostki: Do ciekawszych wątków w literaturze ludowej należy opowieść o obrabowaniu karczmy za pomocą tańca. Rabuś zabawia tańcem karczmarkę lub pilnujące bydła dziewczęta, podczas gdy reszta towarzystwa dokonuje rabunku. Tancerz, który w trakcie zabawy bacznie obserwuje rozwój wydarzeń, daje towarzyszom - rabusiom instrukcje w formie przyśpiewek. W powszechnie znanym na Podtatrzu tekście, opowiadanym między innymi przez Sabałę, akcja rozgrywa się w karczmie w Orawicach, a rabunku dokonuje zbójnik Wojtek Mateja. Tajemnicze miejsca związane ze zbójnickim rodem Matejów
Gdy pójdziemy z szerokiej przełęczy spod Butorowa ku Kościelisku stromą ścieżką dojdziemy do drewnianego kościółka, stylowo zbudowanemu. Na cmentarzu leży od lat ostatni prawdziwy zbójnik Andrzej Mateja. Stary Mateja miał kilku synów, którzy najchętniej zbójowali. Andrzej był najmłodszy, Wojtek najsławniejszy. Andrzej Mateja ponoć 40 lat przesiedział po różnych kryminałach, m.in. w Wiśniczu.
Ponoć w Trzydniówiańskim jest dziura aż ku Węgrom, idąca ziemią het, aż podobno trzy ćwierci mili. Tam składali towarzysze matejowi pieniądze i rzeczy z rabunku. Potem to miejsce zarosło i zasypało się.
Zapraszamy do zabawy razem z Karpackimi Zbójami!